W większości przypadków w walce klient-bank, to placówka bankowa odnosi zwycięstwo. Prawo mimo wszystko nie ułatwia karania nieetycznych sprzedawców. Uważa się bowiem, że skoro klient coś podpisał, to przecież wiedział, co podpisuje. Czy w rzeczywistości tak właśnie jest? Czy sprzedawcy informują klientów dokładnie o danym produkcie, konkretnej ofercie? Klienci instytucji finansowych zazwyczaj dostają po nosie, bo banki potrafią odpowiednio się bronić i znaleźć na nie haka nie idzie.
Walka o anulowanie kredytów hipotecznych we frankach, skasowanie niekorzystnych polis inwestycyjnych przez Getin Bank, oszukiwanie klientów przy zawieraniu umów na opcje walutowe w ING Banku Śląskim i wiele innych spraw. Wymiar sprawiedliwości zawsze jest po stronie instytucji finansowych. Nie wierzy w naopowiadanie bzdury, nie wnika w to, co pracownicy przekazują swoim potencjalnym klientom. Jest podpis na umowie, nie ma tematu! Jak wynika w większości przypadków, linia orzecznictwa zakłada, iż klient ma rozum i umie czytać, a jeśli czegoś nie przeczytał lub nie doczytał, to jego strata i jego problem. Czy tak jednak powinno być?
Z pewnością każdy z nas nie raz miał do czynienia z sytuacją, w której pracownik danej instytucji wskazuje jedynie palcem, w którym miejscu należy dokonać podpisu. Już czekają kolejni klienci, już widzimy dziwnie skierowany na nas wzrok, kiedy próbujemy zabrać się za czytanie. Wielu pracowników zniechęca do czytania umów, wielu w skrócie mówi, co w nich jest zawarte, wielu świadomie zachęca do danego produktu, a w rezultacie wie, jaki on naprawdę jest. Czy klient w takich przypadkach jest więc winny, że wierzy "profesjonaliście", że ufa mu, jako osobie pracującej na takim stanowisku?
Dziś chcielibyśmy jednak pokazać, że choć zdarza się to rzadko, to jednak można walkę z instytucjami finansowymi wygrać. Tak też się stało podczas walki klientów z mBankiem, którzy udowodnili, iż placówka ta niewystarczająco precyzyjnie podała w umowach kredytowych okoliczności, jakie pozwalałyby zmienić oprocentowanie. Dzięki wygranej, klientom firm ubezpieczeniowych udało się odzyskać pieniądze, które były potrącane przy rezygnacji z polis inwestycyjnych. Tu problem tkwił w umowie i niemożliwości zrozumienia jednego z jej warunków. To sprawiło, że klienci wygrali. W większości jednak przypadków, gdzie w papierach wszystko się zgadza, a chodzi o kłamstwo słowne ze strony pracowników, wygrać jest znacznie trudniej i bardzo, ale to bardzo rzadko kiedy się to zdarza.
Trybunał Sprawiedliwości powiedział jasno, iż nie wystarczy jedynie przekazać klientowi informacje o ryzykach, jakie związane są z danym produktem. Bank powinien dopilnować, aby klient tę informację zrozumiał. Takie jest podejście brukselskie, które z pewnością znacznie różni się od tego polskiego. Czy jest szansa, że w naszym kraju się to zmieni i klient zacznie być traktowany poważnie? Póki co zupełnie się na to nie zanosi!
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.